Wybraliśmy się w długi weekend do domu dziadków mojego męża na wieś ze znajomymi, a że stamtąd już blisko do morza to wybraliśmy się również tam na jeden dzień. Fajnie, chociaż zimny wiatr, ale co tam, chcieliśmy się najodować :). A nasz maluch miał chyba zły dzień, ogólnie płacz, krzyk, wyrywanie się, szedł w drugą stronę niż my, koniec końców położył się na środku deptaku i krzyczał, że on nigdzie nie idzie. Pocieszające było to, że młodzi ludzie, którzy nas mijali tylko uśmiechali się i mówili skąd ja to znam, jeden chłopak nawet podszedł i chciał pomóc, zagadał do młodego, ale nic nie pomogło. W końcu postanowiliśmy wziąć go pod pachę i po prostu zanieść do samochodu, nie zwracając uwagi na jego krzyki. O dziwo poskutkowało, w połowie drogi dał za wygraną i nawet poszliśmy jeszcze coś zjeść jak się uspokoił.Ech mału uparciuch...
A nad morzem poza tym było pięknie, zimno, ale słonecznie, naprawdę pięknie, uwielbiam morze i to właśnie nie w pełni sezonu, kiedy jest mało ludzi i te fale ...uwielbiam :)
mojemu dziecku rzadko się zdarzają takie numery, ale jak już się zdarzą, to totalnie nie wiem, co robić ;) mam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą z niesmakiem. co najdziwniejsze, jak widzę innych w takiej sytuacji, zawsze reaguję zrozumieniem, nie wiem, dlaczego wydaje mi się, że ktoś jest mniej wyrozumiały w stosunku do mnie :)
OdpowiedzUsuńmorze...ach...zobaczyć je jeszcze raz...
OdpowiedzUsuńJa ogólnie też nie wiem co w takich sytuacjach robić i zazwyczaj robi mi się głupio, ale tym razem było mi tak wszystko jedno co o mnie pomyślą Ci wszyscy przechodzący ludzie, że nie zwracałam na to uwagi. Chyba tak jest najlepiej, teraz jak sobie przypomnę ta sytuacje to śmiać mi się chce.
OdpowiedzUsuńkiedy mieszkałam nad morzem uwielbiałam je o tej porze roku...
OdpowiedzUsuń